piątek, 30 maja 2014

Arbuzowa rozkosz tylko dla...

Korzystając z pobytu w Polsce w styczniu, zaopatrzyłam się w kilka kosmetyków i oczywiście nie omieszkałam wstawić nosa do hurtowni kosmetycznej znajdującej się w moim mieście. Jakże bym mogła tam nie zajrzeć! Przecież uwielbiam wszelkie nowości a także miło wspominam współpracę z tamtym miejscem, dlatego nie zastanawiając się, poprzeglądałam dziewczynom półki i wybór między innymi padł na te z kosmetykami Bielendy Professional. Od dłuższego czasu słyszałam od mojej kosmetyczki pochlebne opinie na temat pewnego peelingu, dlatego pomyślałam: Raz kozie śmierć, tym razem spróbuję!
Dla pewności i wygody wybrałam jednak mniejsze 210 g opakowanie, ot tak,aby później nie żałować. Pudełko wylądowało w paczce, którą wysłałam do Anglii z kraju, wypakowałam, podczas przeprowadzki wrzuciłam do pojemnika z kosmetykami i gagatek o wspaniałym kolorze leżakował i czekał na swoją kolej, ot i nadeszła ona niedawno. Użyłam go dwa razy. Pomyślicie pewnie: jak po 2 razach można oceniać kosmetyk? Otóż można i to moim zdaniem bardzo dobrze w tym przypadku...Zapraszam do lektury


Arbuzowy peeling do ciała zachęcił mnie bez dwóch zdań śliczną szatą graficzną oraz kolorem jaki od razu uderza nas w oczy gdy tylko po niego sięgniemy. Nie muszę chyba wspominać, że kocham smak i zapach arbuza i cały rok czekam na te najbardziej soczyste i słodkie okazy jakie pojawiają się na półkach sklepowych! Już na samą myśl dostaję ślinotoku, a Wy?
Okrągłe plastikowe opakowanie z jakby metalowym odkręcanym wieczkiem zawiera w tym przypadku 210 g produktu, ale jeśli kosmetyk Wam się spodoba i macie możliwość zakupu większego pudełka prosto dla salonów kosmetycznych, to nie musicie sobie żałować i możecie się skusić aż na 600 g!
Biję brawa dla grafika Bielendy który serwując nam przezroczyste pudełeczko, sprawia że nasze zmysły są dodatkowo zachęcane przez kolor produktu, który jest...nic dodać nic ująć: czysto arbuzowy.

Po otwarciu wieczka i oderwaniu sreberka, peeling po prostu oczarowuje i doprowadza mój węch do szału aromatem! Możecie się poczuć jakbyście dookoła siebie na talerzyku miały pokrojone kawałeczki arbuza. Czysta słodycz i uczta dla zmysłów! Aż chce się włożyć palce w pudełeczko i oblizać je ze smakiem (tylko tego nie próbujcie!!!)

A jak z działaniem? Już Wam szybko nakreślam sytuację! Ze smutkiem stwierdzam, że szata graficzna, kolor i  zapach bezczelnie zamydliły mi oczy! Och jaka ja byłam łakoma i jednocześnie napalona! Produkt wypróbowywałam z największymi nadziejami otulona cudownym aromatem owoców, tymczasem...mina mi troszkę zrzedła. Dałam więc mu dziś drugą szansę, tuż przed wyjściem na saunę i teraz, po powrocie, po głębszych przemyśleniach w ciszy (ot o czym myślę kiedy powinnam się relaksować z maseczką na włosach w ciepełku), postanowiłam napisać dla Was parę zdań...
Peeling kompletnie mnie zawiódł w kwestii wydajności. Zdjęcie które przedstawia zawartość opakowania od środa pokazuje Wam ile tak naprawdę peelingu zużyłam podczas i tak oszczędnej moim zdaniem sesji pielęgnacyjnej. Arbuzowa rozkosz jest strasznie sucha, sypie się niemiłosiernie na prawo i lewo kiedy ją aplikuję w wannie czy pod prysznicem...i jest bardzo ale to bardzo mało wydajna. Czym rani moje serce, ponieważ peeling Professional tani moim zdaniem nie jest. Za 210 g z tego co udało mi się wybadać, zapłacimy na dzień dzisiejszy ok 30 zł...kwota niemała jak na tak mało wydajny produkt, który podejrzewam, że gdybym się postarała, starczyłby mi na 4 razy.
Skóra może faktycznie i jest po jego zastosowaniu miła w dotyku, ale tak jakby pokryta śliską powłoczką. Nie wiem czy wiecie co mam na myśli. Tak jakby nawoskowana. Kiedy polejecie ją wodą, krople ślizgają się po niej i delikatnie spływają. Efekt nawet i mi się podoba, jednak spotkałam się z lepszymi rezultatami.
Zapach oczywiście długo utrzymuje się na skórze. Jeśli więc chcecie pachnieć owocowo i wakacyjnie, kosmetyk sprawdzi się na pewno, ale poza tym...wolę zainwestować w coś tańszego.

 Jedyne czym seria Professional wyróżnia się od standardowej, która z tego co widziałam była chyba ostatnio dostępna w Biedronce, to skład. Procent zapewnia nas że jest to produkt free czyli eco, wolny od pochodnych ropy nafotwej, bez sztucznych barwników ect. Szkoda tylko że na dzień dobry mamy Caprylic/ Capric Triglyceride czyli tłusty emolient, który bardzo lubi wywoływać zaskórniki na naszym ciele. Już teraz wiecie skąd tłusta tzw okluzyjna warstwa na skórze po jego użyciu.
Dla porównania, wrzucam Wam skład peelingu arbuzowego z Bielendy "nie professional"
Sucrose, Paraffinum Liquidum (Mineral Oil), Silica, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Caprylic/Capric Triglyderide, Persea Gratissima (Avocado) Oil, Tocopheryl Acetate, Parfum (Fragnance), CI 26100 (D&C Red No.17)

Ze smutkiem stwierdzam, że arbuzowa rozkosz okazała się przyjemnością tylko dla mojego węchu...

Znacie peelingi Bielendy? Lubicie je? Może macie jakiś inny ulubiony peeling o owocowym zapachu idealny na osłodę szarych dni?

piątek, 23 maja 2014

Pielęgnacja ciała: Dermokosmetyk-olejek pod prysznic i do kąpieli


Ostatnio walczę dzielnie z przesuszoną skórą na ciele dlatego  postanowiłam wykorzystać jedne z dermokosmetyków jaki znalazł się w mojej walizce ze skarbami. Wybór padł na Olejek pod prysznic i do kąpieli firmy Decubal.


Opakowanie kosmetyku  jest bardzo proste, stabilne, plastikowe, brak tu jakichkolwiek wymysłów od grafika.Oobiście buteleczka bardzo mi się  podoba, jest przezroczysta i dzięki temu od razu widzimy ile produktu pozostało nam do wykorzystania. 
Olejek ma podwójne zastosowanie. Możemy wykorzystać go zarówno jako zamiennik żeli pod prysznic, ale także, jeśli mamy ochotę dłużej poleżeć w wannie i jednocześnie ochronić naszą skórą przed nadmiernym przesuszeniem(nie muszę chyba przypominać, że długie kąpiele bardzo wysuszają nasz naskórek), wystarczy wlać go do wanny i czekać na zbawienne działanie. 
Osobiście najczęściej używałam go w pierwszym wydaniu, jako żelu pod prysznic. Długie kąpiele umilam sobie najczęściej solami zapachowymi. 



Producent obiecuje nam iż kosmetyki Decubal mają być zapachowe. Jednakże moim zdaniem to  że w składzie nie posiadają perfum, nie gwarantuje nam braku jakiegokolwiek aromatu. Uważam, że jest nieco on wyczuwalny i niestety trudny do zweryfikowania a co za tym idzie nie jest przyjemny, można się jednak do niego przyzwyczaić. Firma znalazła dla nas fajne rozwiązanie, dołączając dla  osób o mniej wrażliwej skórze saszetkę o zapachu grapefruita.Brawa dla niej za pomysłowość!  Ja swojej nie wykorzystałam, ponieważ osobiście przyzwyczaiłam się do tego specyficznego zapachu i nie chciałam już zmieniać składu decydując się na pielęgnację z Decubal.


Olejek ładnie myje, jest moim zdaniem dobrą alternatywą dla żeli pod prysznic. Moja skóra jest bardzo sucha i nie pozostawił on na niej żadnego tłustego filmu, nie sprawiał że się świeciła. Obawiam się jednak, że początkowo spowodował wysyp na dekolcie. Nie wiem czy cera zareagowała na nie podczas gwałtownej zmiany środka myjącego, czy była to przyczyna czegoś innego, jednakże po jakimś czasie wysyp ustąpił całkowicie a skóra po zastosowaniu kosmetyku jest miła w dotyku i dobrze oczyszczona.
Za jedyny minus olejku mogę uznać fakt, że jest bardzo niewydajny...niestety. A szkoda bo bardzo go polubiłam.


Znacie ten kosmetyk? A może macie inne ulubione produkty do kąpieli, które nie przesuszają skóry?

poniedziałek, 19 maja 2014

Tydzień w zdjęciach #1

Uwielbiam oglądać Wasze zdjęcia, które dodajecie na blogi, dlatego sama przyłączam się do tego i serdecznie zapraszam Was na przejrzenie tego, co działo się u mnie.


Mamy za sobą bardzo słoneczny weekend który postanowiliśmy wykorzystać maksymalnie ciesząc się piękną pogodą poza domem na łonie natury. Bardzo doceniam to, że w naszym mieście, w samym centrum są piękne parki i trawniki na których zawsze można usiąść i odpocząć.
Wybraliśmy się w sobotę na zakupy a przy okazji do Starbucksa. Uwielbiam ich kawę ale tym razem wypróbowałam malinowo smoothie. Chyba nie muszę pisać jakie było wspaniałe?

W ramach relaksu, chwyciliśmy jednorazowego grilla pod pachę, koc, piwka, kiełbaski i ruszyliśmy w plener. Centrum miasta, 2 min od domu, a my odkryliśmy wspaniałe widoki na całą panoramę. A obok nas, biegały malutkie króliczki...ach żyć nie umierać.

Piątkowy wieczór postanowiłam poświęcić na zadbanie o siebie i swój wygląd. Mojej twarzy zaserwowałam maseczkę z białej glinki, włosom okład z olejku łopianowego a paznokcie pomalowałam najnowszym ulubieńcem Barry M. Wszystko oczywiście przy zapachach Yankee Candle i lampce białego wina.

Muszę przyznać, że poprzedni tydzień zaczęłam bardzo dobrze.Ruszyłam z planem diet, treningów i tego się starałam trzymać. Grill był małym odejściem od normy, ale czasami tak brakuje mi polskiego jedzenia....

Na koniec - dekoracja. Kolejna do naszego mieszkanka. Ponieważ łazienkę urządzamy w stylu marine, nie mogłam odmówić sobie oryginalnego wieszaczka na ręczniki. Podoba się wam?



Nie muszę ukrywać, że kocham gotować, dlatego na koniec zostawiam Was z apetycznymi zdjęciami na smakowite kąski. Jeśli macie pytania odnośnie któregoś z tych dań, piszcie śmiało.

Czekam na Wasze relacje z weekendu.
Ściskam :)

wtorek, 13 maja 2014

Nieskomplikowany łosoś Jamiego

Ostatnio bardzo staramy się jeść zdrowo, dlatego z zaciekawieniem przeglądam strony internetowe oraz oglądam przeróżne programy kulinarne, aby odkrywać coraz to nowsze przepisy. Od dawna moim ulubionym kucharzem jest Jamie Oliver, którego książki namiętnie kolekcjonuję (obiecuję, że pokażę Wam moje zbiory). Kiedy dziś na Kuchnia + zobaczyłam stare odcinki Nagiego szefa z Jamiem, nie mogłam się powstrzymać, aby jednego nie obejrzeć. Dzięki temu odkryłam wspaniały przepis na łososia.Traf chciał, że dzisiaj na kolację chciałam podać tą rybę, postanowiłam więc wypróbować propozycję Jamiego a teraz chciałabym się z Wami nią podzielić.



Przepis zmodyfikowałam


Nieskomplikowany łosoś

Składniki:

200g zielonej fasolki szparagowej 
20 koktajlowych pomidorków  (użyłam normalnego pomidora)1-2 garście czarnych oliwek (użyłam zielonych)2 łyżki oliwy z oliwek (extra virgin) sól świeżo zmielony pieprz4 grube plastry łososia (u nas były tylko dwa, po jednym na osobę)cytrynagarść świeżej bazylii (użyłam suszonej)

Wstawiamy wodę w garnku na fasolkę.Kupiłam mrożoną zieloną fasolkę, która miała już odcięte końcówki, jeśli Wy wybierzecie świeżą lub trafi Wam się mrożona w całości, poobcinajcie ogonki.

Kiedy woda się zagotuje, solimy ją, wrzucamy do niej fasolkę i blanszujemy tak długo aż będzie miękka. Włączamy piekarnik na 200 stopni (bez termoobiegu)
W międzyczasie do miski wrzucamy pomidorki koktajlowe. Ja swoje pomidory po prostu pokroiłam na mniejsze kawałki. Dorzucamy oliwki (jeśli mają pestki usuwamy je )a na końcu ugotowaną fasolkę. Doprawiamy solą, pieprzem i bazylią i całość polewamy dobrą oliwą z oliwek.
Kawałki łososia myjemy, osuszamy ręcznikiem, kładziemy na blaszce do pieczenia,skrapiamy z dwóch stron sokiem z cytryny i doprawiamy pieprzem. Polewamy z wierzchu oliwą. Obok łososia w drugiej części blachy kładziemy fasolkę z pomidorami i oliwkami, całość wstawiamy do piekarnika na 10-15 minut.
Podawałam z bagietką czosnkową
Smacznego :)


Mam nadzieję, że przepis przypadnie Wam do gustu. Dajcie znać co o nim sądzicie :)

Ściskam




piątek, 9 maja 2014

tuż po przeprowadzce - znów na swoim :)

Witajcie Kochani

Kartony i worki opanowały ostatnio mój świat...nie wspominając o wałkach do malowania i wiaderkach z farbami, ale w końcu, udało nam się dobrnąć do końca i oto jestem, na nowym mieszkaniu, w nowym miejscu, pełna energii do działania. Odzyskałam dostęp do internetu na stałe i tym samym wracam do Was od razu na przywitanie z postem pełnym zdjęć.
Mimo przeprowadzki, przed nami jeszcze dużo zmian w mieszkaniu, zdaję sobie z tego doskonale sprawę. Na chwilę obecną brakuje nam ramy do łóżka, komody, stolika pod tv i wielu innych drobiazgów o które chcę jako kobieta zadbać. Jednak już dziś, chcę podzielić się z Wami widokami, tym co udało mi się stworzyć wspólnie z Ukochanym. Widoki nie będą pewnie dla wielu z Was oszałamiające, ale dla mnie są iście bajeczne. Nawet nie wiecie ile radości daje pomalowana samodzielnie ściana czy zawieszony karnisz...mmmm...bajka :)
Ponieważ brak nam niektórych mebli, część ubrań i dokumentów posegregowana jest w kartonach, w oczekiwaniu na odpowiednią przechowalnię

Natomiast pozostała część flata prezentuje się następująco

Pokój dzienny postanowiłam kierować w stronę odcieni czerń i biel. Mam na to miejsce bardzo wiele pomysłów i już nie mogę się doczekać kiedy je wszystkie wykorzystam! Już niedługo mam nadzieję, że zobaczycie nowe białe meble i ekstra ramki, ale to wszystko na razie zachowam w tajemnicy i nie omieszkam zaprosić Was na aktualizację pokoju dziennego.



Dekoracji do domu szukam wszędzie. W sklepie z używanymi rzeczami upatrzyłam za funta prześliczną skarbonkę prosto z Walencji.
W Tesco udało mi się nabyć ten cudowny dzbanek na mleko który przerobiłam na doniczkę do storczyka.
Obraz wpadł mi od razu w oko i nie mogłam się powstrzymać by nie wybrać go do Naszej sypialni którą mam zamiar dekorować tylko delikatnymi brązami i beżami.
Świat Yankee Candle odkrywam każdego dnia z coraz większym zamiłowaniem. Muszę przyznać, że dyfuzor pachnie bardzo intensywnie i jest trwały. W mieszkaniu panuje teraz przepiękny aromat wanilii i limonki.
Książka Ewy dotarła do mnie z Polski kilka dni temu i możecie tylko wyobrazić sobie moją radość, kiedy po raz pierwszy rozsiadłam się z nią na Naszej nowej kanapie, okryłam się cieplutką narzutą i zagłębiłam w świat zdrowego żywienia. Teraz jestem jeszcze bardziej zmotywowana a trening na brzuch dał mi się dzisiaj we znaki, czuję wszystkie mięśnie.



Tymczasem poza malowaniem i urządzaniem mieszkania czas mijał Nam na samych przyjemnościach.
Staramy się ponownie wpaść w rytm zdrowego odżywiania i przyrządzamy jak najwięcej lekkich sałatek. Muszę przyznać, że prawdziwą przyjemność sprawia mi wynajdowanie coraz to nowszych przepisów m.in. na Instagramie.

Przez tydzień musiałam  zorganizować sobie lodówkę na blacie kuchennym. Totalnie zdeorganizowało to moje systematyczne i regularne zakupy, ale już ponownie wróciłam do zapisywania posiłków na cały tydzień. Nie tylko zaoszczędza to mój budżet ale także czas - serdecznie Wam polecam tą metodę.W kalendarzu rozpisuję menu 5 posiłkowe na 5 dni pracujących,potem przeszukuję lodówkę i na tej podstawie notuję w telefonie co powinnam zakupić przy najbliższych odwiedzinach w Tesco czy Asda (sieć supermarketów w UK)

Weekendy umilamy sobie wspólnie przy winie i dobrym filmie lub wychodząc na  kolację do włoskiej restauracji. Chyba nikomu nie muszę mówić, jak bardzo zasmakowała mi ta kuchnia i niczym fanatyczka ostatnio poszukuję wszędzie coraz to nowszych włoskich przepisów, jednocześnie marząc o wakacjach w tym pięknym kraju.


Kochani i to by było na tyle. Mój świat w kilku zdjęciach i zdaniach.
:)
Do następnego wpisu.